Dlaczego
Iran?
Bo
już jakiś czas interesował nas ten kierunek, bo tyle dobrego o nim słyszeliśmy,
bo ostatecznie to nie aż tak oczywiste miejsce na wyjazd, bo trzeba jeździć do
miejsc, które są inne niż nasza rzeczywistość, bo trzeba zobaczyć, jak jest
naprawdę, a nie kierować się stereotypami.
Poza tym, że kierunek nas interesował od jakiegoś
czasu, udało nam się trafić na bilety w bardzo atrakcyjnej cenie: 580zł za osobę
normalnymi liniami.
Tym
razem naszymi kompanami byli rodzice: Małgosia i Zygmunt. Poza lotem Berlin-Ateny-Teheran
kupiliśmy też lot w samym Iranie z Teheranu do Shiraz. Dzięki temu
zaoszczędziliśmy dużo czasu i energii, bo to ok. 1000km od Teheranu, a więc
jazda samochodem lub autobusem byłaby dużo mniej korzystna. Cena biletu za
osobę zdecydowanie nas przekonała i krótko przed wylotem jeszcze w Polsce
kupiliśmy bilety za cenę 200 zł za osobę (w jedną stronę). Co więcej zarówno
lot Aegean Airlines jak i lokalny Mahan Airlines do Shiraz zawierały jedzenie i
napoje. Aż trudno było nam uwierzyć, że za tę cenę mieliśmy taki wypas.
Kilka ważnych faktów. W Iranie większość mieszkańców
stanowią Persowie, nie Arabowie. Dominującą religią jest islam szyicki, poza
tym Iran uznaje chrześcijaństwo, judaizm i zaratusztrianizm. Zanim się tu
przyjedzie warto się przygotować, żeby zrozumieć, dlaczego jest tak a nie
inaczej ze względu na historię, religię, kulturę, politykę itp.
My
przeczytaliśmy:
AJATOLLAH ŚMIE WĄTPIĆ, Hooman Majd
SZACHINSZACH, Ryszard Kapuściński
Przewodnik w j.polskim: IRAN, Szczepan
Lemańczyk (nie polecamy)
Warto
też zobaczyć animowany film Persepolis.
Dzień 1 (czwartek/piątek) 10/11 listopada
2016
Berlin-Ateny-Teheran-Shiraz
 |
| Akropol |
W
środę 9 listopada ok. 18:00 rozpoczęliśmy pierwszy etap podróży. Wylot był z
Berlina, a więc w kilka godzin samochodem dotarliśmy na miejsce, żeby
przenocować u Ani (kuzynki Wojtka). Dzięki Ania, dzięki Max za wszystko.
 |
| Zmiana warty pod parlamentem w Atenach |
 |
| Liczenie naszych milionów riali |
 |
| Odpoczynek przed lotem do Shiraz |
 |
| Przed ostatnim lotem do Shiraz |
W
czwartek 10 listopada kolejnym etapem był lot z Berlina (Tegel) do Aten liniami
Aegean Air. Punktualnie o 11:15 samolot wystartował i po 3,5 godziny byliśmy
już w Atenach, gdzie przywitała nas całkiem przyjemna temperatura. Do kolejnego
lotu z Aten do Teheranu mieliśmy ok. 7,5 h, więc wzięliśmy taxi i pojechaliśmy
do centrum. Przy 4 osobach poinformowano nas, że bardziej się opłaca jechać taxi
niż metro, i podobno szybciej. Z tym, że szybciej to się można zgodzić, bo
faktycznie do samego centrum zajechaliśmy w ok. 25 min, natomiast jak się
później okazało metrem można dojechać parę Euro taniej przy czterech osobach, z
czego też skorzystaliśmy przy powrocie. Chcieliśmy zobaczyć Akropol, jednak
zwiedzanie o tej porze roku było możliwe tylko do 16:30. Mimo tego
pochodziliśmy po okolicy Akropolu i innych starożytnych zabytków, poszwędaliśmy
się po mieście, zobaczyliśmy przezabawną zmianę warty pod parlamentem, a
następnie metrem wróciliśmy na lotnisko. Powoli pierwsze zmęczenie zaczęło się
odzywać, a przed nami było jeszcze sporo czasu zanim w końcu mieliśmy dotrzeć
do naszego celu. Lot z Aten do Teheranu rozpoczął się o 22:25 i trwał ok. 3,5h.
Wtedy było już śpiąco, jednak za bardzo nie spaliśmy, bo jeszcze trzeba było
doczytać i jakoś aż tak nie było potrzeby. Po wylądowaniu w Teheranie ok. 3:00
w nocy czasu miejscowego, czyli 2,5h później niż w Polsce, udaliśmy się do
miejsca, gdzie mieliśmy wyrobić tzw. wizę VOA, czyli wizę po przyjeździe (można
było wcześniej wizę załatwić w Polsce w ambasadzie w Warszawie, ale cała
procedura i dodatkowy czas na uzyskanie nr referencyjnego itp. i fakt, że
osoby, które w ostatnim czasie były w Iranie i załatwiły wizę VOA, sprawiły, że
i my się zdecydowaliśmy na tę opcję). Myślę, że znów się do nas szczęście
uśmiechnęło, bo akurat w tym czasie nie było wielu ludzi , którzy by się o wizę
ubiegali. Czytaliśmy, że czasem kolejki są strasznie długie wszystko może trwać
ok. 2 do nawet 4h. Nam udało się dostać 4 wizy w ok. 40 min. Pierwszym krokiem
było podejście do okienka Insurance, czyli
miejsca, gdzie sprawdzają Twoje ubezpieczenie lub jeśli masz
nieodpowiednie musisz wykupić nowe. My po przeczytaniu rad innych podróżujących,
którzy na blogach lub forach dzielili się swoimi doświadczeniami, mieliśmy
ubezpieczenie, które zostało zaakceptowane. A dlaczego? A no dlatego, że oprócz
informacji, że ubezpieczenie obejmuje cały świat, poprosiliśmy ubezpieczalnię w
Polsce, żeby nam jeszcze dopisali, że obowiązuje w Iranie, ‘valid In Iran’. To
właśnie sprawiło, że mogliśmy spokojnie kontynuować całą procedurę uzyskiwania
wizy bez żadnych problemów lub dodatkowych opłat. W kolejce spotkaliśmy kilku
Polaków i niestety mieli pod górkę, bo nie mieli na swoich polisach magicznego
dopisku ‘Valid In Iran’: warto zapamiętać, bo szkoda potem kasy, czasu i
nerwów. Kolejnym krokiem było wypisanie krótkiego wniosku i zapłata za wydanie
wizy na 30 dni (cena za wizę 75 EUR/osobę). Potem należało coś tam jeszcze
podpisać i po 10 min oczekiwania wróciły do nas paszporty z piękną irańską
wizą. Jak się okazało zdjęcia, które mieliśmy ze sobą na wszelki wypadek były niepotrzebne,
mądry system skorzystał ze zdjęcia w paszporcie i takie samo użył na wizę.
Szczęśliwi, że poszło gładko przeszliśmy kontrolę paszportową i po jakichś 15
min odnaleźliśmy nasze plecaki gdzieś w rogu lotniska, bo przecież już nie na
taśmie, skoro bagaże dawno powinny były być odebrane. Co ważne, od momentu
wylądowania byłyśmy już w chustach (kobiety) i z tym elementem garderoby trzeba
było się zaprzyjaźnić, bo cały pobyt miał się odbywać w chuście. Poza chustami
obowiązywały długie rękawy i nogawki, najlepiej do tego luźne tuniki (kobiety)
a u mężczyzn długie spodnie.
 |
| Mauzoleum Shah Cheragh |
Po
znalezieniu bagażu i ochłonięciu, trzeba
było się wziąć w garść i zaplanować dalsze kroki. Było ok. 4:30 rano. Trzeba
było wymienić dolary na riale (tak jak polecano zrobiliśmy to w kantorze na
lotnisku na 1 piętrze). Okazało się to jednak nie takie proste, ponieważ
niestety mają ograniczenia na wymianę dolarów i maksymalnie jednej osobie mogą
wymienić 200 dolarów, tak więc, kombinując z podchodzeniem na zmianę lub do
innego okienka udało nam się obejść system i wymieniliśmy dużo więcejJ Liczenie riali i
dochodzenie do tego, czy wszystko się zgadza było naprawdę zabawne.
Siedzieliśmy każdy z kupką pieniędzy na kolanach i liczyliśmy, dochodząc do
tego, jaka kwota powinna się znaleźć w naszych portfelach. Dlaczego to takie
trudne, bo banknoty są w milionach i tysiącach, więc przy różnych nominałach
można się szybko zakręcić.
 |
| Mauzoleum Shah Cheragh |
Po podliczeniu wszystkiego wzięliśmy taksówkę, która ok. 5:00
zawiozła nas na kolejne lotnisko do Teheranu (Mehrabad Airport – THR), skąd
mieliśmy mieć o 9:45 następny lot do Shiraz na południe Iranu. Byliśmy już
zmęczeni i po kolei padaliśmy jak kawki, siedzenia były wygodne, więc można było
trochę pospać. Tutaj na lotnisku kontrola bezpieczeństwa była osobna dla kobiet
i mężczyzn, wszystko przebiegło sprawnie i o 9:45 wystartowaliśmy do Shiraz.
Byliśmy tak zmęczeni, że zanim samolot ruszył zasnęliśmy, a oczy otworzyliśmy
krótko przed lądowaniem. Od razu z lotniska wzięliśmy taksówkę do hotelu. W
Shiraz jest teraz jesień, ale temperatury wynoszą ok. 25 st, a więc bardzo
przyjemne ciepło (dobry czas na przyjazd, bo nie ma niemiłosiernych upałów).
Nasz póki co jedyny zarezerwowany nocleg to Niayesh Boutiqe Hotel, z
klimatycznym patio w środku i pokojami, do których wchodzi się bezpośrednio z
patio, w którym też jest restauracja. Klimat bardzo fajny, od razu poczuliśmy,
że jednak jesteśmy w innej części świata. Po upragnionej kąpieli i drzemce udaliśmy
się na oglądanie Shiraz.
 |
| Mauzoleum Shah Cheragh |
Tego
dnia była ‘irańska niedziela’, a ‘nasz piątek’. Sklepy i bazary w większości
były pozamykane i ciężko było nawet kupić cokolwiek ciepłego do jedzenia. Pierwszym
odwiedzonym miejscem tego popołudnia był meczet, gdzie znajdowało się mauzoleum
Shah Cheragh. Weszliśmy na teren meczetu, jednak podszedł do nas gość i
poinformował, że od 2 miesięcy turyści nie mogą wchodzić do środka i że ma
nadzieję na to, że to się wkrótce zmieni. Byliśmy trochę zawiedzeni, bo podobno
bardzo ładnie jest w środku. Mimo to spacer po ogromnych placach wokół meczetu i
podziwianie architektury z zewnątrz było ciekawym doświadczeniem. Chodzenie w
czadorze (wydają czadory dla turystek) było czymś nowym dla mnie (wcześniej w
krajach muzułmańskich miałam okazję wchodzić do meczetów, jednak dostawałam do
założenia inne stroje, nigdy nie był to czador). Czador to chusta o bardzo dużej powierzchni,
którą nakłada się na głowę, a następnie przytrzymuje dłońmi, tak że chusta
sięga do samej ziemi.
 |
| Pierwsza obiado-kolacja w Iranie |
Po
wyjściu z meczetu przeszliśmy spory kawał wzdłuż głównych ulic handlowych,
jednak chodząc tego dnia w ogóle nie odczuliśmy, że jest to 6 największe miasto
w Iranie. Potem okazało się, że właśnie dlatego, że była to ich niedziela tak
niewiele się działo. Ten dzień jest poświęcony rodzinie i wspólnym wypadom poza
miasto. Udało nam się dotrzeć do lokalnej piekarni chleba, gdzie dostaliśmy od
jednej z kobiet chleb za darmo, bo widziała, że patrzyliśmy na nie (a dokładnie
na ogromne placki, które po wyjęciu z pieca rzucano na metalowe kraty, żeby
ochłodły), wypiliśmy pyszny sok ze świeżo wyciskanych owoców, przeszliśmy się
główną aleją Zand Street, oglądając z zewnątrz cytadelę Karima Khana, robiąc
zdjęcie przy jednej z wież, która jest krzywa, tak jak ta w Pizie. Zawiodło nas
to, że nie dało się znaleźć niczego do jedzenia i ostatecznie zjedliśmy w
naszej hotelowej restauracji. Tego dnia mieliśmy już dość. Zmęczenie podróżą
dało się we znaki, więc spać poszliśmy spać zdecydowanie wcześniej niż
normalnie.
 |
| Różowy meczet o poranku |
Dzień 2 sobota, 12 listopada Shiraz-Persepolis-Shiraz
 |
| Nasza taxi |
Hotel,
w którym się zatrzymaliśmy na 2 noce znaleźliśmy, czytając forum podróżnicze
Globtrotter. Nie jest łatwo znaleźć hotel lub hostel, żeby zarezerwować go z
Polski. Jeśli nawet uda się znaleźć jakąś stronę, często są one tylko w języku
Farsi (tak nazywa się język Irańczyków, nie arabski). Z pokoju wychodziło się
bezpośrednio na patio, gdzie mogliśmy zjeść całkiem fajne śniadanie, kosztując
przy okazji lokalnych potraw, jak np. papka jajek z pomidorami i innymi
dodatkami, daktyle polane gęstą, słodką masą itp.
 |
| Różowy meczet |
Tego
dnia pod nasz hotel podjechał taksówkarz (dogadaliśmy się z nim dzień
wcześniej), który zawiózł nas najpierw do Różowego Meczetu, gdzie pojechaliśmy
ok. 8:30, żeby móc doświadczyć cudownego efektu światła wpadającego do meczetu
przez kolorowe szyby okien. Przekonaliśmy się na własnej skórze i było to
bardzo przyjemnie tak usiąść i patrzeć na mieszankę tych wszystkich barw.
Jednak poza tym efektem meczet sam w sobie nie był zachwycający (kilka już w
różnych miejscach wiedzieliśmy).
 |
| Panorama Persepolis |
 |
| Persepolis |
Po
meczecie pojechaliśmy z naszym kierowcą jakieś 60 km do Persepolis (wstęp
200.000 Riali), czyli miasta, które uważano za jedno z najwspanialszych w
swoich czasach (ok. 2,5 tys lat temu) i które jest jedną z kolebek cywilizacji.
Zbudowane było przez Dariusza I, a dokończone i dopieszczone przez Xerxesa,
który kojarzy nam się głównie z filmem ‘300’. Za czasów Aleksandra Wielkiego
zostało ono najechane i zniszczone, w akcie zemsty za najazdy Persów na Europę.
 |
| Persepolis |
 |
| Brama Narodów Persepolis |
Chodzenie
po ruinach było ciekawe. Nie jesteśmy specjalnymi fanami starożytnej historii,
jednak to miejsce było oczywiście takim ‘must see’ tego wyjazdu. Na zwiedzanie
Persepolis trzeba poświęcić solidne 2h, żeby na spokojnie sobie pochodzić i
spróbować wyobrazić jak to miasto wyglądało. Najbardziej zastanawiało nas, po
co komuś były takie pałace i bogactwa na środku pustyni?!?! Następnie udaliśmy się jeszcze do oddalonego o
ok. 8 km Naqsh-e Rustam gdzie znajdują się wykute w skale grobowce dawnych
władców – Dariusza (I i II), Xerxesa oraz Atraxerxesa. Podarowaliśmy sobie
wstęp i zadowoliliśmy się widokiem na grobowce z parkingu.
 |
| W jednym z pałaców Persepolis |
Po
Persepolis wróciliśmy się do Shiraz, po drodze zatrzymując się przy bramie
Koranu przy wjeździe do Shiraz. Nasz kierowca było bardzo miły i mimo niezbyt
rozwiniętego angielskiego udało nam się pogadać z nim o jego życiu i wypytać, o
rzeczy które były dla nas interesujące. Gościu generalnie nie za bardzo pochlebnie
wyrażał się o elitach rządzących (nie tylko tych świeckich) i głównie ich
obwiniał za aktualną sytuację w kraju. Żalił się np. że, nie ma dostępu do
nowszych, lepszych samochodów, bo sankcje. Jego Saipa (auto koreańskie,
produkowane w Iranie) była delikatnie mówiąc mocno wyeksploatowana, a licznik
już dawno temu przekroczył 1 mln km (aktualnie był ponownie przy ok. 135 tys
km).
 |
| Brama Narodów Persepolis z perspektywy |
Od
samego początku wszyscy Irańczycy byli dla nas niesamowicie mili, tego dnia
również co jakiś czas zaczepiano nas na ulicy, pytano się, skąd jesteśmy, po
odpowiedzi ‘Lahestan’ lub ‘Poland’ reagowali bardzo entuzjastycznie, witając
się lub mówiąc ‘Poland is ok’, albo
‘voleyball, very good’.
 |
| Prace na 'polu' |
 |
| Gdyby ktoś narzekał na wygodę na motorze :) |
Tego
dnia spędziliśmy jeszcze sporo czasu na Vakil Bazar i innych bazarach lub na
ulicach. Skosztowaliśmy tutejszych lodów, jogurtu do picia o rzadkiej
konsystencji z posmakiem mięty (od tego dnia piliśmy już taki jogurt
codziennie), fasoli na ciepło sprzedawanej na ulicy. Zaskoczyła nas liczba
jubilerów, która robiła ogromne wrażenie. Byliśmy na golden suku w Dubaju i tam
jubilerów było naprawdę dużo, jednak uznaliśmy, że Shiraz przy Dubaju jeśli
chodzi o jubilerów nie ma się wcale czego wstydzić. Niesamowite jakie
zamiłowanie do złota mają Irańczycy. Chcieliśmy nawet coś kupić i Kasia już
mierzyła jedną bransoletkę, Pan wycenił ją na 54$ (waga prawie 14g złota) i
zaczęliśmy się zastanawiać czy to naprawdę złoto, bo coś za tanio.
Stwierdziliśmy, że zaryzykujemy, jednak Pan zaczął jeszcze raz przeliczać, żeby
się upewnić i wtedy się zorientował, że zrobił błąd przy obliczeniach i wyszło,
że bransoletka nie ma kosztować 54$, a 540$...zabrakło jednego zera…ech, a było
tak blisko J
 |
| Na herbatce w Shiraz |
 |
| Bazar w Shiraz |
 |
Czekając na...dworzec w Shiraz
|
Tego
dnia dopiero widzieliśmy, jak wygląda życie w Shiraz. Nawet w godzinach wieczornych
wszystkie sklepy były czynne, rodziny z dziećmi robiące zakupy, dużo gwaru,
świateł i zgiełku, który jednak nie przytłaczał. Trochę czasu nam zeszło na
oglądaniu obrusów, chust i dywanów, których jest tutaj bardzo dużo, a kolory i
ornamenty przyciągają niczym magnes.
 |
| Herbaciarnia w Shiraz |
 |
| Ciekawa instalacja w Shiraz |
Od
samego początku czuliśmy się bardzo bezpiecznie, nawet w jakiś zaułkach,
którymi czasem chodziliśmy. Dodatkowo zaskoczyła nas bardzo pozytywnie czystość
na ulicach, uliczkach i wszelkich zakamarkach. Żadnych walających się śmieci,
pozamiatane ulice. Wiele europejskich krajów mogłoby się uczyć czystości od
Persów. Wyzwaniem jednak jest przechodzenie przez drogę. Ruch na ulicach jest
dziki i nie wiemy, jak oni to robią, że samochody, które u nas dawno by się
zderzyły tutaj mijają się bez szwanku, a do tego mijają się z przechodzącymi przez
drogę niespiesznym krokiem ludźmi, najbardziej przerażał nas widok kobiet w
czarnych czadorach. Kobiety te nie patrzyły w ogóle na boki, po prostu slalomem
płynnie i bez obaw, że zostaną potrącone szczególnie wieczorem, gdy zlewały się
z otoczeniem w takim stroju, dostawały się na drugą stronę.
 |
| Piękne sklepienia bazaru w Shiraz |
 |
| Jeden z wielu jublierów w Shiraz |
Podczas
spaceru zaczepił nas jeden Irańczyk, który dosyć dobrze rozmawiał po niemiecku.
Okazało się, że przez 10 lat pracował w Niemczech, a jego szefem był Polak,
którego bardzo dobrze wspomina. Powiedział, że teraz już nie jest tak dobrze
jak kiedyś i postanowił wrócić do Iranu, gdzie miał całą rodzinę. I tak co
jakiś czas nas zaczepiano, każdy chciał chociaż na chwilę zamienić kilka zdań. Było
to bardzo miło i w ogóle nas nie męczyło.
Następnego dnia rano czekał nas wyjazd do Jazd.
 |
| Przed naszym pokojem w Niayesh Boutique Hotel w Shiraz |
 |
| Nasze plecaki zazwyczaj się nie mieściły w malutkich bagażnikach, dlatego bardzo przydatne były expandery |
 |
| Nasz vipowski autobus |
Dzień 3, 13 listopada, niedziela
Shiraz-Jazd
O
10:15 ruszyliśmy autokarem do Jazd, uznawanego za jedno z najstarszych miast na
ziemi. Trwało to mniej więcej 6,5h, a trasa miała ok. 450km.
Zanim
przyjechaliśmy do Jazd kontaktowaliśmy się z Irańczykiem mieszkającym w Jazd
(znajomy znajomego Iranki studiującej w Polsce). Kontakt z nim przez telefon
był bardzo trudny (mieliśmy kartę sim Iranki), bo niestety mimo jego chęci
pomocy ciężko było się z nim dogadać po angielsku. Ani za bardzo nie mówił, ani nie rozumiał. Po
kilku kolejnych telefonach i smsach z trasy zrozumieliśmy, że przyjedzie po nas
na dworzec autobusowy. Tak się jednak nie stało. Wyszliśmy z autobusu i po kolejnym telefonie do
Irańczyka i prośbie, żeby przekazać słuchawkę komuś, kto go zrozumie, okazało
się, że mamy wziąć kierowcę i pojechać
do niego do domu. Kontakt z nim i kierowcą (nie była to żadna oficjalna taxi)
był prawie niemożliwy. Udało nam się dowiedzieć, że kierowca ma nas wieźć gdzieś
dalej od starego miasta. Nam zależało na tym, żeby Irańczyk polecił nam jakiś
hotel na starym mieście, żebyśmy mogli bez
problemu dotrzeć, gdzie i kiedy chcemy na piechotę. Po kolejnych sms-ach,
które były coraz to dziwniejsze, bo były mieszanką słów w j. angielskim, której
nie dało się zrozumieć, Wojtek napisał, że nie chcemy być dla niego ciężarem i
że może po prostu polecić nam hotel i będziemy wdzięczni. Znów zadzwonił
telefon Wojtek przekazał telefon kierowcy,
po czym ten pokręcił głową, mówiąc ‘no home, hotel’ i lekko poirytowany
zawrócił. Zmęczenie, szalona jazda po mieście bez prawego lusterka, poirytowany
kierowca, smród spalin i gazu, brak komunikacji sprawiły, że sytuacja przestała
być ciekawa. Wojtek w końcu krzyknął ok.: ‘Silk Road Hotel’ (hotel, o którym
czytaliśmy na blogach). Na co kierowca jakby nie chciał zareagować i już
naprawdę nie mieliśmy pojęcia, gdzie nas wiezie. Po kolejnym metrach szaleńczej
jazdy, tym razem wąskimi uliczkami starego miasta (adrenalina była na wysokim
poziomie), kierowca się zatrzymał. Jednak patrząc na mapę w telefonie, kierowca
nie podjechał pod wskazane miejsce. Byliśmy wkurzeni i zaczynała się lekka
przepychanka słowna. Kierowca chciał nas zaprowadzić do innego hotelu i nie
znosił sprzeciwu. W końcu poddaliśmy się i Wojtek poszedł sprawdzić, o co chodzi.
Za kilka minut wrócili a z nimi jeszcze jeden facet. Okazało się, że miejsce
jest bardzo fajne, dobra cena itp. Właściciel zaczął nas zachęcać do zostania
na noc. Ostatecznie sytuacja się rozładowała i przyjęliśmy ofertę. Od razu poczęstowano
nas herbatą i wszyscy byli bardzo mili. Zhandlowaliśmy jeszcze trochę i
wszystko dobrze się skończyło.
Patio
hotelowe, w którym wieczorem można było przyjemnie posiedzieć pod chmurką i pić
nieograniczone ilości herbaty były największym atutem tego miejsca. Lokalizacja,
jedzenie, czystość i fakt, że hotel był nowy zasługują na polecenie: nazwa
Friendly Hotel (Silk Road Hotel był bardzo blisko, jednak jak się okazało ceny
wyższe i patio było już zadaszone). Po ochłonięciu i zostawieniu rzeczy
wybraliśmy się jeszcze na miasto, bo
właściwie tego dnia od śniadania niczego konkretnego nie jedliśmy. Pierwsze
wrażenie na podświetlone minarety meczetu Jameh, 2 min od naszego hotelu zrobiły
duże wrażenie. Są to podobno najwyższe minarety w Iranie. Od meczetu ciągnął
się podświetlony deptak, wzdłuż którego znajdowały się przeróżne sklepiki z
rękodziełem typu: dywany, obrusy, miedziane przedmioty itp. Wieczorem było tu
przyjemnie i nastrojowo. My jednak musieliśmy znaleźć coś do zjedzenia. Tym
razem się udało, jednak dopiero po tym, jak życzliwy Irańczyk poszedł z nami
dość spory kawałek, żeby nam pokazać miejsce, gdzie można coś zjeść. Ostatecznie
poszliśmy do knajpy w Kompleksie Amir Czakmagh. Tam jedliśmy kebab, wątróbki,
serca, wszystko z lokalnym chlebem, który w Iranie jedzą do każdego posiłku. W
tym miejscu poznaliśmy bardzo miłego Irańczyka, który jeszcze bardziej niż inni
chciał z nami porozmawiać. Niby zbierał zamówienie, niby sprzedawał w sklepie
obok, ale do końca nie wiedzieliśmy, co tak naprawdę robi. Szczególnie, że następnego
dnia zobaczyliśmy go jeszcze w dwóch innych miejscach. Nie powiem, żebyśmy nie
zwracali na siebie uwagi (oczywiście strojem i zachowaniem staraliśmy się nie
wyróżniać). Inni jedzący w tym miejscu patrzyli na nas z zaciekawieniem.
Wystarczyło, że spojrzałam na to, co jedli obok ludzie, a za chwilę mieszanka
bazylii, mięty i pietruszki, która tak mnie zaciekawiła, była na naszym stole.
To było niesamowite i tak bardzo życzliwe. Prosty gest, a my byliśmy ogromnie
zaszczyceni. Młody chłopak, który dał nam zieleninę, wychodząc podszedł do
Wojtka, zapytał, czy ma instagrama. Od razu poprosił, czy może mu podać pod
jakim nickiem występuje. Wojtek powiedział mu, skąd są jego zdjęcia. Bardzo się
Irańczyk ucieszył, a po wyjściu z knajpy wiedzieliśmy, jak w przejściu bazaru
nadal oglądał zdjęcia z uśmiechem na twarzy. Potem było kupowanie owoców i znów
pogawędka ze sprzedawcą i znów pytanie ‘skąd jesteśmy’ i że ‘people from Lahestan
are great’. Kupiliśmy też do domu mieszankę przypraw, którą właśnie w Iranie
trzeba zakupić o nazwie advieh, którą stosuje się do wielu przypraw. Zawiera
ona m.in. kumin, cynamon, kardamon, suszone płatki różane, mielone limonki,
szafran i inne. Tu w Jazd życzliwość, otwartość ludzi były wyjątkowo przyjemne.
Wcale nam to nie przeszkadzało. Nie było to nachalne, nikt nie był lepszy czy
gorszy. Po prostu czuliśmy, że oni cieszą się, że Polacy odwiedzają ich kraj.
Mamy nadzieję, że jak więcej naszych rodaków przyjedzie tam w przyszłości, to
zdania nie zmienią. Późny wieczór spędziliśmy, opijając się herbatą w patio,
gdzie już chłód dawał się we znaki, jednak nie przeszkadzał by do samego końca
cieszyć się z bycia w Jazd.
 |
| Instalacacja używana podczas święta Aszura |
 |
| Amir Chakhmag Yazd |
Dzień 4,14 listopada, poniedziałek Jazd
 |
| Meczet Piątkowy Yazd |
 |
| Najwyższe minarety w Iranie - Meczet Piątkowy Yazd |
 |
| Kasia z młodą Iranką |
To
był wyjątkowy dzień w Iranie, jak każdy był pełen wrażeń, ale ten był nimi
wypełniony i aż się przelewało. Dzień zaczęliśmy leniwym spacerem wąskimi
uliczkami starego miasta, gdzie znajdowały się gliniane mury. A to zerwaliśmy
granat z drzewa, a to weszliśmy na dach, z którego można było przechodzić na
inne dachy by i oglądać miasto z góry z wyróżniającymi się bagdirami, a to za
chwilę weszliśmy na bazar, na którym można było zaopatrzyć się w lokalne
wyroby. W końcu zgłodnieliśmy i poszliśmy zjeść falafele i tu znów miły gest
Irańczyka, zamówiliśmy falafele, jednak inny klient miał już falafele gotowe do
zabrania, ale co zrobił, nie zabrał ich jakby się mogło spodziewać. Odstąpił
nam swoje, a on czekał kolejne 20 minut aż jego będą gotowe. Znów z naszej
strony niesamowita wdzięczność i uśmiech od ucha do ucha. W tym miejscu
spotkaliśmy Polaków, z którymi wymieniliśmy kilka informacji, co jeszcze
warto zobaczyć itp. Stojąc tak dłuższy czas, rozmawiając wzbudziliśmy
zainteresowanie miejscowych i w tym czasie dostaliśmy świeże irańskie chlebki,
które akurat starszy pan odebrał dla siebie z piekarni, ale że spotkał ludzi z
Lahestanu podarował 2 bez przyjęcia jakiegokolwiek sprzeciwu. Za chwilę pojawiło
się dwóch młodych Irańczyków, którzy bardzo chcieli zrobić sobie z nami
zdjęcie. I tak w dobrych nastrojach (bo jak nie być w dobrym nastroju, jak co
chwilę na ulicy ktoś Cię pozdrawia i na informację, że jesteś z Lahestanu, reaguje
jeszcze bardziej entuzjastycznie). Po pokonaniu dość długiego dystansu pieszo
dotarliśmy do kolejnego miejsca, a mianowicie do Świątyni Ognia Zaratusztrian,
gdzie światło jest podtrzymywane od ponad 1500 lat. Niestety okazało się, że w
tym czasie świątynia była zamknięta i ponownie otwierali dopiero o 16:00. W tym
czasie skontaktował się z nami Irańczyk, o którym wspominałam wcześniej.
Daliśmy mu znać, gdzie jesteśmy i tam mieliśmy się spotkać. Pomyśleliśmy, że
skoro chce nam pomóc i będzie samochodem może zabierze nas do miejsc, do
których na piechotę nie bylibyśmy w stanie dotrzeć. W końcu stało się, doszło
do spotkania, Irańczyk podjechał samochodem, a właściwie jego kolega podjechał,
a tamten wysiadł z niego. Znów zaczęliśmy się zastanawiać, o co chodzi.
Rozpoczęły się męskie rozmowy przy samochodzie, oczywiście potwierdziło się, że
‘znajomy’ Irańczyk nic nie rozumie po angielsku, ani nic nie potrafił
powiedzieć. Jego kolega zaczął proponować jazdę po okolicy i wycieczkę na
następny dzień do miejsc poza Jazd, a następnie transport do Isfahanu przez
pustynię. Za chwilę zatrzymał się kolejny samochód i wysiadł z niego facet,
który w sumie nie wiadomo, czy znał się z tamtymi, czy nie. Za to mówił po
angielsku, co więcej znał sporo słów po polsku. Przyłączył się do negocjacji.
Było to wszystko dziwne i za bardzo nie wiedzieliśmy, jak ‘znajomy ‘ Irańczyk
chciał nam pomóc bez swojego samochodu. Doszliśmy do wniosku, że cena którą
zaproponowali była tak wysoka, że po prostu chcieli nas oskubać.
Podziękowaliśmy za rozmowę i rozstaliśmy się, uznając, że cała akcja ze
‘znajomym’ Irańczykiem była bez sensu. Jednak facet, który później się
przyłączył do rozmowy nie dał za wygraną. Pojechał za nami i zaproponował , że
podwiezie nas do wieży milczenia (na obrzeżach miasta) za kwotę, która była dla
nas do zaakceptowania. Jak weszliśmy do samochodu od razu poczułam jakiś
niepokój. Coś mi w tej całej sytuacji i w tym gościu się nie podobało. Powiedziałam
to głośno, uważając jednak, żeby nie zrozumiał (jak już wspomniałam znał sporo
słów po polsku). Wojtek zapytał, czy jedziemy do wieży milczenia tej w mieście,
czy poza miastem. Z wielką pewnością siebie odpowiedział ‘dzisiaj ta w mieście,
a jutro ta poza miastem’. Powiedział to w taki sposób, jakbyśmy wszystko
ustalili i na wszystko, co wcześniej proponował się zgodzili. Po raz pierwszy zaświeciła
się lampka, że coś jest nie tak. Za jakiś czas wspomniał, że będziemy
przejeżdżać obrok fabryki henny. Jednak chwilę po tym, skręcił w jakąś ulicę i
się zatrzymał, mówiąc, że możemy wejść do środka i zobaczyć. Fabryką był po
prostu stary budynek, do którego wchodziło się przez drewniane drzwi. Może za
dużo filmów się naoglądałam, ale widząc to miejsce od razu pojawiła mi się w
głowie wizja, że tam gdzieś za drzwiami siedzi jakaś irańska szajka, ten zaprosi
nas niby do fabryki henny, tymczasem nas okradną, albo porwą… Znów głośno
powtórzyłam, że nie podoba mi się to wszystko. Inni nie podzielili moich obaw.
Weszliśmy do środka i faktycznie mogliśmy zobaczyć, jak robi się hennę, a na
końcu, jak się ją pakuje do małych paczuszek. Zapytaliśmy nawet, czy można taką
paczkę sobie kupić. I wszystko byłoby ok,
gdyby nie fakt, że w pewnym momencie nasz kierowca wziął jakąś paczuszkę, która
leżała z boku i wrzucił mamie Wojtka do torby. Ta akcja tylko potwierdziła moje
obawy. Paczkę wyciągnęliśmy i powiedzieliśmy, że tego nie chcemy. Co ciekawe
tamci z fabryki wcale nie zareagowali. Zakładamy, że powinni mieć pretensje do
naszego kierowcy lub do nas, a tu zero reakcji. Uznaliśmy, że trzeba z tego
miejsca wychodzić, żeby nie kusić losu. Nasz kierowca chciał nas jeszcze
zaprosić drewnianymi schodami na górę, jednak po wcześniejszej akcji
straciliśmy zaufanie i obleciał nas strach. Mimo tego, co się stało wsiedliśmy
z nim do samochodu. Facet z fabryki wyszedł na zewnątrz i pokazywał coś, tak
jakby chciał kasę. Jadąc do wieży milczenia Wojtek próbował rozładować napięcie
i wytłumaczył mu, że nie chcemy takich sytuacji, jeśli już, to moglibyśmy
zapłacić i nie chcemy żadnych problemów. Na co on w jakiś diaboliczny sposób zaczął mówić:
‘there is nothing like justice or honesty’. Potem zaczął trąbić klaksonem, co jakiś
czas, twierdząc, że trąbi na znajomych. Za chwilę zaczął coś gadać pod nosem,
brzmiało to na japoński. Wojtek cały czas próbował z nim normalnie rozmawiać.
Ja byłam bardzo wystraszona i naprawdę miałam wątpliwość, czy on faktycznie
zawiezie nas tam, gdzie chcemy, czy może nas gdzieś wywiezie. Zachowywał się
bardzo dziwnie, zastanawialiśmy się potem, czy był naćpany, czy po prostu coś z
nim było nie tak. Zawiózł nas tam, gdzie chcieliśmy, ale od razu zapytał, czy
chcemy się dostać na wieże przez oficjalne wejście, płacąc za bilet, czy może
chcemy skorzystać z darmowej opcji, bo wie, jak wjechać pod wieże inną drogą za
darmo. Wszyscy zgodnie oświadczyliśmy, że chcemy wejść oficjalnym wejściem,
płacąc byle już wyjść z tego samochodu. Wieże milczenia były miejscem, które
koniecznie chcieliśmy zobaczyć. To coś bardzo ciekawego, co warto zobaczyć,
będąc tutaj zapoznając się z religią i historią zaratusztrian. Na wieżach
milczenia odbywały się powietrzne pogrzeby. Ciała zmarłych ciągnięte były na
szczyt góry (tylko jedna osoba była do tego oddelegowana i tylko ona miała
kontakt z ciałami zmarłych, inni nie mogli ponieważ ciało po śmierci uznawane
było za nieczyste). Wieże takie znajdowały się poza miastami. Po zaciągnięciu
ciał na górę, która była u szczytu otoczona murem, osoba ta układała ciała po
okręgu, w środku dzieci, następnie kobiety i po zewnętrznej mężczyźni. W końcu ciała
były zostawiane na pożarcie sępów, które szybko orientowały się, że pojawiła
się nowa porcja pożywienia. Po uczcie sępów kości wrzucane były do dołu znajdującego
się po środku okręgu i zasypywane były wapnem, a następnie po degradacji były
sproszkowane. Powietrzne pogrzeby zostały zakazane w Iranie w latach 60-tych,
jednak do dzisiaj odbywają się one podobno w Nepalu, gdzie żyje spora liczba
zaratusztrian. Wieże milczenia i świadomość tego, co się tam jeszcze nie tak
dawno temu działo z ciałami ludzi, zrobiły na nas ogromne wrażenie. Jednak z
tyłu głowy cały czas był kierowca, który czekał na nas, żeby zawieźć nas z
powrotem do świątyni ognia. Chodząc po terenie wież spotkaliśmy Szwajcarów
podróżujących tak, jak my. Opowiedzieliśmy im naszą historię, a następnie
uznaliśmy, że zapłacimy kierowcy za całość, zrezygnujemy z powrotu, mówiąc, że
spotkaliśmy znajomych z hotelu i wrócimy z nimi. Skorzystaliśmy z okazji i z
mamą Wojtka faktycznie stanęliśmy obok Szwajcarów, żeby było bardziej
wiarygodnie. Ostatecznie wziął kasę i odjechał. W sumie nic takiego się nie
stało i może bez większych problemów zabrałby nas z powrotem. Jednak po
wspólnych ustaleniach doszliśmy do wniosku, że za dużo dziwnych rzeczy się
wydarzyło, plus intuicja też jakoś podpowiadała, żeby zakończyć ten kontakt jak
najszybciej. Zawsze jest tak, że jak na swojej drodze spotykamy samych
życzliwych i serdecznych ludzi i czujemy się bezpiecznie, nasza czujność
zostaje uśpiona. Taki prztyczek się przydaje, żeby uświadomić sobie, że trzeba
mieć ograniczone zaufanie do ludzi. Zanim jednak wzięliśmy kolejny transport,
poszliśmy z ciekawości zobaczyć, jak teraz wyglądają cmentarze zaratusztrian
(jeden był zaraz obok głównego wejścia). Trafiliśmy akurat na stypę, ku naszemu
zaskoczeniu wiele osób serdecznie nas przywitało i pozwoliło przejść na
cmentarz, który również okazał się ciekawym miejscem, gdzie unosił się zapach
kadzidełek palonych przy betonowych grobach. Po opuszczeniu cmentarza
zainteresowanie nami wcale nie ustało, zaproszono nas do budynku, gdzie
odbywała się stypa. Od razu podstawiono nam stolik pod nos, herbatę, babeczki i
daktyle. Kilka osób podchodziło i zagadywało. Byliśmy, co tu dużo mówić, po raz
kolejny w centrum uwagi. Na koniec zrobiliśmy kilka wspólnych fotek,
wymieniliśmy szczere uprzejmości i łapiąc ‘normalnego’ kierowcę dotarliśmy do
wtedy już otwartej świątyni ognia.
 |
| Na dziedzińcu naszego hotelu |
 |
| Gdzieś na starym mieście... |
 |
| Minarety i bagdiry w Yazd |
 |
| Ulice Yazd |
Ogień
jest istotnym przedmiotem kultu zaratusztrian. Wg nich im dłużej się pali, tym
większą moc na ziemi ma ich Bóg – Ahura Mazda. I dlatego, aby go chronić
zaratusztrianie budowali świątynie ognia, w środku których ogień był
podtrzymywany. Sama świątynia nie zrobiła na nas wrażenia, jedynie świadomość,
że ogień tam jest tak długo podtrzymywany, tj. od ok 400 roku naszej ery.
Pod świątynią spotkaliśmy ponownie
Polaków, z którymi tego dnia wcześniej rozmawialiśmy. Poza tym była tam też
duża irańska rodzina z dziećmi, poczęstowaliśmy dzieci lizakami,
porozmawialiśmy i koniecznie chcieli sobie zrobić z nami zdjęcia. Ci mili
ludzie bardzo szybko zatarli nieprzyjemne wspomnienie z kierowcą. Po Świątyni
Ognia chcieliśmy jeszcze zobaczyć rezerwuar wody, idąc ciemnymi zaułkami nie wiedzieliśmy, czego się spodziewać. Rezerwuar
był, jednak za murami i zamkniętą bramą. Uliczką szła akurat kobieta, która coś
tam pod nosem do siebie mówiła, w pewnym momencie coś pokazywała,
zignorowaliśmy to. Za chwilę okazało się, że jednak mówiła do nas. Zakładając,
że chcemy zobaczyć rezerwuar wody wskazała nam bramę i dzwonek. Zadzwoniliśmy i
bramę otworzył nam starszy człowiek, który chętnie oprowadził nas wokół.
Rezerwuary wody służyły w przeszłości do przechowywania zapasów cennej wody w
trakcie upalnych dni letnich. Kolejni mili ludzie na naszej drodze. Wróciliśmy
na stare miasto coś zjeść. W końcu skosztowaliśmy dizzy, czyli lokalnej potrawy
irańskiej (coś w rodzaju gulaszu, z którego wylewa się najpierw zupę, a
następnie to co zostaje, czyli mięso z
kukurydzą i pomidorami miażdży się specjalnym do tego przeznaczonym
narzędziem, do wylanej zupy można wrzucić irański chleb i potem zjadać
namoczony). Był już wieczór, jednak korzystając okazji, że w okolicy kręcił się
miły Irańczyk (jak się później okazało nazywa się Abolfazl), który dzień
wcześniej obsługiwał nas w knajpie obok, zapytaliśmy, czy może wie, gdzie
moglibyśmy zobaczyć tradycyjny irański sport: zoorkhaneh. Ku naszemu
zaskoczeniu, bez mrugnięcia okiem zaprowadził nas dosłownie kilkaset metrów
dalej do miejsca, gdzie akurat rozpoczynał się trening. Uwierzcie nam lub nie,
radość była bardzo wielka. Tak bardzo chcieliśmy to zobaczyć na żywo, a jednocześnie
nie liczyliśmy, że nam się uda. A tu proszę zapytaliśmy, bo co nam szkodziło, i
akurat trafiliśmy pod samym nosem na trening. Sala treningowa znajdowała się w zbiorniku na
wodę dookoła, której znajdowały się badgiry, czyli wieże wiatru, które
‘klimatyzowały’ zbiornik. Cały trening trwał godzinę, podczas treningu Abolfazl
tłumaczył nam, co i jak. Zoorkhaneh to mieszanka gimnastyki, tańca, śpiewu,
poezji, religii. Nie da się tego wytłumaczyć, to po prostu trzeba zobaczyć na
własne oczy (np. na YT).
 |
| W tle rezerwuar wody - Yazd |
 |
| Próba dogadania się z Irańczykami |
 |
| Fabryka henny |
 |
| Fabryka henny |
 |
| Dizzy - popularna irańska potrawa |
 |
| Panorama Yazd z poziomu dachu |
Po
treningu udało nam się jeszcze z
Irańczykiem dogadać odnośnie transportu do okolicznych atrakcji. Okazało się,
że miał człowieka, który mógł nas zawieźć, zgodnie z planami na kolejny dzień.
Dzień pełen wrażeń jeszcze jednak się nie skończył, bo nagle na ulicy pojawiła
się irańska rodzina, która zainteresowała się nami a szczególnie mamą Wojtka,
robili sobie z mamą zdjęcie. Po krótkiej rozmowie łamanym angielskim, daliśmy
dzieciom polskie słodycze i pożegnaliśmy się. Jednak za jakiś czas rodzina znów
się pojawiła, wręczając mamie dopiero co zakupione lokalne słodycze. To są
właśnie ludzie w Iranie, których my zapamiętamy i wszechobecny uśmiech, radość
i bezinteresowność.
 |
| Wieże milczenia - Yazd |
 |
| Panorama z jednej z wież milczenia |
 |
| Cmentarz zaratusztrian |
 |
| Na stypie u zaratusztrian |
 |
| Zaratusztriańska Świątynia Ognia |
 |
| Zoorkhaneh - perski sport narodowy |
 |
| Zdjęcie z irańską rodzinką (nalegali :) ) |
 |
| Próba pisania czegoś |
Dzień 5, 15 listopada, wtorek
Jazd-Kharanaq-Chak Chak- Maybod-Isfahan
Tego
dnia pożegnaliśmy się z Jazd. Rano kierowca, który okazał się być studentem
prawa, zawiózł nas do opuszczonej wioski Kharanaq, Świątyni Zaratusztrian Chaq
Chaq i Maybod. Trasa był bardzo przyjemna i piękna krajobrazowo: góry, pustynia
i błękit nieba. Trochę przypominało nam to zachodnie USA, czyli taki Wild Wild
West. Kierowca mówił dobrze po angielsku i można było z nim porozmawiać na różne
tematy. Był bardzo rozmowny i sam zaczynał mówić o wielu sprawach dotyczących
Iranu. Poza ciekawą trasą, można było dowiedzieć się wielu informacji
usłyszanych z ust wykształconego Irańczyka.
 |
| Karawanseraj w Kharanaq |
 |
| Kharanaq |
 |
| Na dachu karawanseraj |
Kharanaq
to mała wioska, która przez 7 tysięcy lat była niezmiennie zamieszkana. Została
opuszczona przez jej mieszkańców ponad 30 lat temu po tym jak został zniesiony
system feudalny i mieszkańcy dostali dla siebie po kawałku ziemi. Wioska robiła
wielkie wrażenie. Kluczyliśmy uliczkami gdzie były zapadające się gliniane
ściany i dachy
dawnych domów. Trzeba tam było uważać, bo łatwo można było się zapaść chodząc
po rozsypującej się podłodze. Wioska jest bardzo malowniczo położona i na pewno
warto ją odwiedzić. Zaraz obok wioski znajduje się bardzo dobrze utrzymana
karawanseraji, czyli miejsce miejsce postoju
karawany z pomieszczeniami dla podróżnych, niszami chroniącymi przed słońcem,
magazynem dla przechowania towarów. Można tam np. zostać na noc i poczuć klimat
dawnych czasów. Warto wejść na dach obiektu i pooglądać wszystko z góry.
 |
| Middle of nowhere :) |
 |
| Irańska pustyna - okolice Czak Czak |
 |
| Symbol zaratusztriański |
Następnym
punktem, było miejsce kultu zaratusztrian, Chaq Chaq, czyli kap kap. Na
wysokiej skale na środku pustyni znajdowało się miejsce pielgrzymek, do którego
trzeba było dotrzeć po schodach. Historia głosi, że podczas najazdu Arabów na
Persję jedna z księżniczek uciekła przed najeźdźcami w góry i schowała się
między skałami. Od tego czasu skała płacze po księżniczce (stąd nazwa kap kap),
która ma się jeszcze kiedyś ukazać. Nie było to nic powalającego, jednak
otoczenie i widok na góry i pustynię sprawiały, że jednak coś magicznego w tym
miejscu było. Następnym punktem był Maybod, gdzie znajdowała się ogromna forteca,
wieża lodu
(wejście nie warte swojej ceny) i sklepiki z lokalnym rękodziełem w środku
karawanseraj. Fortecę zobaczyliśmy tylko z zewnątrz, natomiast do wieży lodu
weszliśmy. Pełniła ona rolę ogromnej zamrażarki, w której zimą gromadzono lód,
a latem sprzedawano go mieszkańcom. Ta ogromna
starożytna lodówka składa się z ogromnej dziury w ziemi, na której dno prowadzą
schodki i wysokiej glinianej kopuły.
 |
| Nasza fura |
 |
| Czak Czak |
 |
| Czak Czak |
 |
| Czak Czak |
W
tym miejscu pożegnaliśmy się z naszym kierowcą, żeby czekać na taxi, które za
atrakcyjną cenę (ok. 30$) miało nas zawieźć do kolejnego miasta: Isfahan, do
którego było jakieś 280 km.
Planowaliśmy
autobus, jednak jak się okazało, nie było to takie oczywiste, że będzie dworzec
autobusowy i będzie można iść kupić bilet i wsiąść do autobusu. Autobusy zatrzymywały
się wzdłuż ulicy i jak nie miało się wcześniejszej rezerwacji nikt nawet nie
chciał z nami rozmawiać. Okazja nam się nadarzyła, bo akurat taxi jechało do Jazd
z innymi turystami, a potem wracało puste do Isfahanu. Po średnio wygodnej
podróży dotarliśmy wieczorem do Isfahanu, kierowca podwiózł nas do miejsca, z
którego z kolei odebrał nas kolejny Irańczyk, który był znajomym znajomego -
Navid. Zabrał nas na ulicę, gdzie można było znaleźć potencjalny hotel i po
odwiedzeniu kilku miejsc, wybraliśmy Jamshid Hotel, w którym Navid wynegocjował
nam dobrą cenę (ok 30$ za noc na dwie osoby, ze śniadaniem). Hotel był zupełnie
inny od poprzednich miejsc, w których spaliśmy. Średnio klimatyczny. Jednak tu
w dużym mieście, jakim jest Isfahan, raczej trudno o dobrą lokalizację, cenę i
miły klimat. Pokoje były jednak przestronne i czyste, a śniadanie też było w
porządku.
 |
| Posiłek |
 |
| Gaz do pełna i jedziemy do Isfahanu! |
Isfahan
to duże miasto, w nim znajduje się ogromny plac zwany Placem Imama Chomeiniego.
Podobno jest to 2 największy plac na świecie po placu Tiananmen. Plac otoczony
jest zadaszonym bazarem, który przypomina krakowskie sukiennice. Oprócz tego są
2 meczety (Sheik Lotfollah Mosque i Jamee Abbasi Mosque) i pałac (Ali Qapu
Palace), z którego rozpościera się przepiękny widok na ogromny plac. Warto
wejść do pałacu dla tego widoku – dzięki znajomości Navida udało nam się wejść
za darmo. Na placu są trawniki, kwiaty, ławeczki, jeżdżą dorożki, ludzie robią pikniki.
W tym miejscu byliśmy często zaczepiani, kilka razy ktoś nam oferował pomoc w
oprowadzaniu po atrakcjach Isfahanu. Raz trafiła nam się nawet grupa dziewcząt
ze szkoły językowej. Nauczycielka zabiera je na Plac Imama, żeby mogły z
turystami prowadzić konwersacje. Tym razem podeszły do nas, zadawały nam pytania,
ja również kilka im zadałam. Były w nas wpatrzone z wielkim zaciekawieniem. Na
straganach znajdowały się piękne przedmioty, robione ręcznie i co ważne
większość w Iranie. Nie było tu tandety, czy podróby, kolory i różnorodność
przyciągały wzrok każdego, kto choćby na chwilę spojrzał. Tego dnia Navid
towarzyszył nam prawie przez cały dzień. Wypiliśmy razem herbatę, słodząc ją
cukrem z szafranem i rozmawiając o Iranie i Indiach, bo właśnie tam w Bangalore
studiował stomatologię przez ostatnie lata.
 |
Plac Immama Isfahan
 |
Plac Immama Isfahan
|
 |
Kopuła meczetu Sheikh Lotfollah w Isfahanie - złota smuga wskazuje kierunek do Mekki
|
|
Następnie
poprosiliśmy naszego opiekuna żeby zawiózł nas do jedynej katedry
chrześcijańskiej w Isfahanie, wyznania armeńskiego. Cały kompleks jest
ogrodzony wysokimi murami, a w środku poczuliśmy się od razu bardziej swojsko,
bo architektura bardziej przypominała tą naszą, europejską. Sama katedra nie
robi ogromnego wrażenia, jednak była to miła odmiana. Ciekawy był np. ogromny
rysunek sądu ostatecznego. Następnie udaliśmy się na cmentarz armeński, na
którym znajdowały się groby polskich dzieci z czasów II wojny światowej. Nie
chciano nas wpuścić, Navid powiedział, że jesteśmy Armeńczykami, jednak facet
pilnujący wjazdu nie uwierzył. Wojtek nie dał za wygraną, wyszedł z samochodu i
poinformował, że jesteśmy z Polski i bardzo nam zależy, żeby wjechać.
Podziałało. Mina Navida była bezcenna.
 |
Herbatka na bazarze
 |
Plac Immama Isfahan
|
|
Po krótkim
pobycie na cmentarzu, gdzie zobaczyliśmy kilkanaście polskich grobów
pojechaliśmy w końcu coś zjeść. Tym razem dzięki Navidowi trafiliśmy do
normalnej irańskiej knajpy, gdzie zamówiliśmy sobie różne dania, popijając
jogurt z kuflach i zagryzając wszystko irańskim chlebem i mieszanką mięty,
bazylii i pietruszki polanymi sokiem z malutkich limonek. To było najlepsze
miejsce i jedzenie podczas całego pobytu w Iranie. Był to zwykły lokal, gdzie
jadają lokalsi.
 |
Chehelsotoon Palace Isfahan
 |
Katedra armeńska Isfahan
|
|
 |
Plac Immama Isfahan
|
Kolejnym
punktem obowiązkowym podczas pobytu w Isfahanie była wizyta na Placu Imama,
jednak po zmroku. Tak więc spędziliśmy ten wieczór, spacerując po pięknie
podświetlonym placu, obserwując ludzi, oglądając różne towary. Tego wieczoru do
Placu doszliśmy przez bazar, który ciągnął się w nieskończoność i jak się
okazało następnego dnia, miał tak szeroki asortyment, że aż wirowało w głowie.
 |
Mechanik samochodowy
 |
Lewy to globalna marka
|
|
Po
miłym wieczornym pobycie na Placu Imama, mimo zmęczenia poszliśmy jeszcze spory
kawałek na jeden z sławnych mostów (Si o Seh Pol Bridge, czyli most 33 łuków)
znajdujących się na wyschniętej rzece Zayande. Mosty w Isfahanie są miejscem
spotkań lokalnej ludności, gdzie mogą poczuć trochę wolności, pośpiewać, napić
się herbaty i generalnie miło spędzać czas. Most był pięknie podświetlony i
mimo później pory spacerowało po nim bardzo dużo ludzi i przesiadywała młodzież.
Wracaliśmy do domu ok.22:00. Sklepy nadal były otwarte, rodziny z dziećmi
spacerowały po mieście jakby było popołudnie. Wszystko żyło i świeciło.
 |
Małe zakupy u złotnika
 |
Bazar Isfahan
|
|
Dzień 7, 17 listopada, czwartek
Isfahan-Teheran
Tego
dnia mieliśmy spędzić ostatnie nasze chwile w Isfahanie, bo o 17:00 musieliśmy
być na dworcu autobusowym, skąd miał odjechać nasz autokar do stolicy Iranu:
Teheranu. W kupnie biletów pomógł nam Navid. Zarezerwował nam je telefonicznie,
a krótko prze odjazdem przyjechał po nas pod hotel i zabrał na dworzec. Byliśmy
mu bardzo wdzięczni za poświęcony czas i pomoc.
 |
Pod meczetem piątkowym w Isfahanie
 |
Mimo, że Ameryka jest be to cola musi być :)
|
|
Tego
dnia najwięcej czasu spędziliśmy na bazarze. Kupiliśmy trochę ‘ładnych rzeczy’
jak np. malunki na kości wielbłąda, czy inne. Po długim szwędaniu dotarliśmy do
meczetu piątkowego (Jame Mosque), który oprócz tego, że był większy niż
poprzednie nie zrobił na nas wrażenia. Tu musimy przyznać, że spodziewaliśmy
się meczetów, do których będzie można wejść i których wnętrza zrobią wrażenie.
Jednak będąc w różnych miejscach w Iranie nie trafiliśmy na taki meczet ani
razu.
 |
U miejscowego artysya w Isfahanie
 |
Malunki na kości wielbłąda
|
|
Z
Isfahanu wyjechaliśmy o 17:00 i ok. 22:30 dotarliśmy do Teheranu. Krótko przed
wyjazdem oznaczyliśmy sobie na mapie hotel, do którego mieliśmy się udać po
przyjeździe późnym wieczorem do Teheranu.
 |
Si o Seh Pol Bridge Isfahan
 |
Przedszkolaki na placu Immama w Isfahanie
|
|
Jak
się okazało taksówkarz zawiózł nas w zupełnie inne miejsce, w okolice placu
Chomeiniego. Owszem hotel miał taką nazwę, ale znajdował się w zupełnie innej
lokalizacji. Przed 24:00 weszliśmy do hotelu, który zdecydowanie odbiegał od
standardów i przytulności z południa Iranu. Na ulicy, na której się znaleźliśmy
było kilka podobnej klasy hoteli w stylu norka lub trochę lepsza norka. W
różnych miejscach już się spało, więc żeby nie tracić czasu i kasy zostaliśmy w
tym miejscu ostatecznie na 2 noce.
Tym sposobem zatoczyliśmy koło i ponownie znaleźliśmy się w Teheranie, w którym mieliśmy spędzić kolejne 2 dni.
 |
Plac Immama Isfahan by night
|
 |
Nasze najlepsze jedzenie w Iranie - Isfahan
|
 |
Irańskie dziewczynki na lekcji angielskiego na Placu Immama w Isfahanie
|
 |
Pożegnanie z Navidem przed podróżą do Teheranu
|
Dzień 8, 18 listopada, piątek Teheran
Noc
minęła spokojnie, choć hałas od ruchliwej ulicy, przy której mieszkaliśmy oraz
smród spalin od początku przypomniały nam, że jesteśmy w stolicy i to w jednym
z najbardziej zanieczyszczonych miast
świata. W Teheranie smog jest straszliwy ze względu na stare graty, którymi
poruszają się Irańczycy (niektóre samochody faktycznie były już wysłużone).
Poza ruchliwą ulicą okazało się, że pod oknami znajdują się same sklepy z
akcesoriami motoryzacyjnymi. Taka nasz giełda samochodowa umieszczona w
sklepach. Faceci zmieniali przed sklepami tapicerkę, przyciemniali szyby i
dodawali różne gadżety, które miały dodać atrakcyjności tym starym samochodom.
 |
Metro w Teheranie
 |
Wieża wolności, czyli Azadi Tower Teheran
|
|
Po
Teheranie poruszaliśmy się pieszo i metrem. Czytałam, że od smogu boli głowa i
ciężko dłużej przebywać w Teheranie. My na całe szczęście czuliśmy się bardzo
dobrze, być może ze względu na porę roku smog nie był aż tak odczuwalny. Tu na
północy w ciągu dnia temp była przyjemna, ale było chłodniej niż we
wcześniejszych miejscach.
Tego
dnia pojechaliśmy pod Wieżę Azadi, czyli Wieżę Wolności, która znajduje się na
placu, gdzie znaleźli się protestujący zarówno podczas rewolucji w 1979 jak i
Ci, którzy protestowali w 2009 przeciwko ponownej kadencji prezydenta
Ahmadineżada. Wieża jest na pewno bardzo charakterystyczna i ma w sobie coś
takiego, że chce się pod nią usiąść i zastanowić nad tym, co tu się wydarzyło i
jak ma się nazwa tej wieży do faktycznej wolności w Iranie. Żartowaliśmy, że w
kraju, gdzie nie ma wolności, jest ogromny symbol wolności, taki paradoks.
 |
Posiłek w Teheranie
 |
Słynne murale pod byłą ambasadą amerykańską
|
|
Po
sesji zdjęciowej pojechaliśmy do polecanego Muzeum Dywanów. Stwierdziliśmy, że
skoro Iran i dywany, to warto pójść do muzeum. Jak się okazało nie było to nic
interesującego (przynajmniej dla nas). Fakt, zobaczyliśmy kilkadziesiąt
dywanów, ale brakowało jakichś opisów, czy jakiejś interaktywności, do której
już jesteśmy przyzwyczajeni odwiedzając tego typu miejsca.
Następnie
udaliśmy się pod ważne historycznie miejsce w Teheranie, czyli pod byłą
ambasadę USA, gdzie przetrzymywano 53 amerykańskich dyplomatów przez 444 dni w
odpowiedzi na przyjęcie przez USA szacha, który uciekł z kraju po rewolucji
islamskiej w 1979r. Wydarzenia te zaostrzyły relacje między tymi krajami i od
tego czasu nie utrzymują one stosunków dyplomatycznych, a Iran jest uważany
przez USA jako jeden krajów ‘osi zła’. Do dzisiaj USA nie mają swojej ambasady
w Iranie. Co ciekawe na terenie ambasady przez płot mogliśmy zobaczyć wystawę
plakatów, które delikatnie mówiąc nie przedstawiały kraju Obamy w najlepszym
świetle. Niestety wystawa była tego dnia zamknięta dla zwiedzających (piątek).
 |
Ciekawa ekspozycja plakatów pod byłą ambasadą amerykańską
 |
Niavaran Palace Teheran
|
|
Po
wizycie przy ambasadzie udaliśmy się metrem w stronę północnego Teheranu, czyli
tej bogatszej części stolicy. Taka ciekawostka – Teheran leży u podnóża gór
Elbrus i jest tak duży, że rozciąga się od 1100 m n.p.m. do 1800 m n.p.m.
(czyli mniej więcej nasze Zakopane). Niedaleko Teheranu znajduje się też
najwyższy szczyt Iranu, czyli wulkan Damavand. Po wyjściu z metra zatrzymaliśmy
samochód, który zawiózł nas do miejsca, gdzie chcieliśmy zobaczyć ogrody i jeden
z pałaców Szacha – Niavaran Palace. Okazało się, że trochę się spóźniliśmy, w
środku owszem byli ludzie, ale już kolejnych osób nie wpuszczano. Jednak znów
do nas się szczęście uśmiechnęło i pewien miły pan dał znać innemu z ochrony,
że nasz czwórka podejdzie i ma nas wpuścić do ogrodów. Udało się choć tyle.
Spacerując, zbliżaliśmy się do pałacu, który bardzo nas interesował, jednak
wiedzieliśmy, że nie możemy go zobaczyć. I znów nasze szczęście i mili ludzie.
Weszliśmy do środka zapytano nas o bilety i grzecznie nas poinformowano, że
możemy przyjść jutro. Wojtek od razu odparł, że bardzo chętnie byśmy przyszli,
ale następnego dnia mamy lot powrotny do domu. Z uśmiechem i bez żadnej opłaty
wpuścili nas do środka. Byliśmy zaskoczeni i niesamowicie zadowoleni. Tyle
miłych zbiegów okoliczności, kto by się tego spodziewał. To jest super w
podróżowaniu, nigdy nie wiesz, co Cię czeka i wstając z łóżka nie spodziewasz
się nawet wspomnień, które będziesz miał w głowie, kładąc się do niego
wieczorem.
 |
Niavaran Palace Teheran
 |
Irański erzac nutelli :)
|
|
Pałac
był ogromny i przebogaty, meble i wszelkie sprzęty z najwyższej półki. A to
wszystko działo się jeszcze niecałe 40 lat temu. Irańczyków, którzy w czasach
gdy rządził Szach mieli naprawdę ciężko, musiało to nieźle kłuć w oczy.
Oglądając takie rzeczy i czytając trochę o historii Iranu (polecamy bardzo
„Szachinszacha” Kapuścińskiego) można łatwiej zrozumieć dlaczego doszło do
rewolucji i dlaczego szach był tak znienawidzony. Po wizycie w pałacu wypiliśmy
pyszną herbatę w knajpce znajdującej się ogrodach. Tam klimat był bardzo
zachodni. A co najlepsze w tle leciał cały czas Bob Dylan. Jakoś tak po chwili
tam spędzonej trzeba było sobie przypomnieć, że przecież my w Iranie, a nie w
Europie. Tego wieczoru mieliśmy jeszcze jeden cel. Złapaliśmy kolejny transport
(kolejny przypadkowy kierowca), którym dotarliśmy do dzielnicy Darband, czyli
najdroższej części Iranu. Po drodze mijaliśmy ekskluzywne domy, pięknie
podświetlone apartamentowce, zewsząd biło bogactwo i gust. Im bliżej na północ
tym zamożniejsi ludzie i bardziej zwesternizowani. Mijając te okolice nie mogliśmy
uwierzyć, że mamy do czynienia z takim luksusem. Darband, to miejsce u samego
podnóża gór wypełnione restauracjami, knajpkami, gdzie pełno światełek, kwiatów
i co tu dużo mówić zajeżdżało kiczem, ale takim przyjemnym, że tak to ujmę.
Można zatrzymać się i raz skosztować czegoś słodkiego, a za chwilę zjeść zupę.
Czytaliśmy gdzieś, że to takie ichniejsze Krupówki, i coś w tym jest. Spędziliśmy
w tym miejscu sporo czasu, jednak chłód wieczoru i gór dawał nam się już we
znaki i zdecydowaliśmy się na powrót. Tym razem pieszo i potem metrem.
 |
Częsty obrazek w Teheranie
|
W
Teheranie ruch samochodowy był przerażający, nawet przechodzenie przez pasy,
gdy kierowcy mieli czerwone światło, było średnio bezpieczne. Porównując jednak
z innymi miastami, tu mimo znacznej liczby samochodów i ogromnego ruchu,
kierowcy bardziej stosowali się do przepisów ruchu drogowego (choć patrząc na
szaleńczą jazdę i poruszanie się pieszych, mieliśmy wątpliwość, czy w ogóle
jakieś przepisy obowiązują).
Dzień 9, 19 listopada, sobota Teheran
Tego
dnia również dotarliśmy na cmentarz katolicki – Dulab, położony we wschodniej
części Teheranu, gdzie pochowanych jest ok 2tys Polaków, w dużej mierze
żołnierzy generała Andersa. Cmentarz jest pod opieką Ambasady RP, a zajmuje się
nim Irańczyk, który już w co najmniej drugim pokoleniu czyni tą funkcję (sam jest
muzułmaninem). Wpuszczono nas przez zamkniętą wcześniej bramę za mury
cmentarza. Po krótkim spacerze do polskich grobów, wychodząc zostaliśmy
ugoszczeni herbatą i ciastkami. Stróż/Opiekun był bardzo miły, były to bardzo
przyjemne chwile. Sączyliśmy sobie herbatę, siedząc pod drzewami, na cmentarzu,
który stanowił jakby oazę. Tam gdzieś był zgiełk miasta, a tu cisza i moment na
refleksje, które jeszcze bardziej się gromadziły, czytając wpisy Polaków
dotyczące cmentarza, znajdujące się w książce gości.
 |
Dulab- cmentarz polski w Teheranie
 |
Dulab - cmentarz polski w Teheranie
 |
| Herbatka na cmentarzu |
|
|
Następnie
pojechaliśmy do Muzeum Klejnotów, które znajduje się w Banku Centralnym Iranu.
Po dokładnej kontroli i zostawieniu wszelkich urządzeń mogących rejestrować
obraz czy dźwięk w przechowywali mogliśmy podziwiać klejnoty i świecidełka wystawione
w gablotach m. in. największy
nieoszlifowany różowy diament świata - Darya-i-Noor (ok 186 karatów).
Ilość złota, diamentów, brylantów wręcz powalała. Największe
wrażenie chyba zrobił na nas globus, który wykonany jest z 35 kg czystego
złota, cały ozdobiony ponad 50 000 drogocennymi, szlachetnymi kamieniami. Morza
i oceany wyłożono szmaragdami, natomiast lądy rubinami. Terytorium Iranu z
kolei wyłożone było diamentami. Taki globus moglibyśmy mieć w domu J Było to
wszystko bardzo piękne, ale na dłuższą metę trochę nudne. Może dlatego, że nie
mamy większego zamiłowania do świecidełek.
 |
Jedna z bocznych uliczek Teheranu
 |
Lokalne smakołyki
|
 |
Powiew zachodnich marek
|
|
Po skarbcu
nie pozostało nam nic innego jak ruszyć na bazar. Bazar był ogromny, towary
sprzedawane były tematycznie. Wszystko było ładne, świecące, pachnące lub
apetyczne, w zależności, co kogo interesowało. Wieczór spędziliśmy jeszcze w
hotelu (wynajęliśmy jeden pokój) by w nocy pojechać na lotnisko.
Dzień 10, 10 listopada, niedziela Teheran-Ateny-Berlin-Ruda Śląska
O 24:00
pojechaliśmy na lotnisko, żeby o 4:15 wylecieć z Teheranu, następnie wylądować
w Atenach po 3,5 h. W Atenach mieliśmy dużo czasu, jednak tym razem nie
pojechaliśmy do miasta. Bezpiecznie wylądowaliśmy w Berlinie i po szybkiej
herbacie u Ani wróciliśmy samochodem do Rudy Śląskiej. A tam czekał na nas
podświetlony domek Home Sweet Home i małe co nieco.
Wszędzie
dobrze, ale w domu najlepiej.
Wskazówki:
- Kupując ubezpieczenie,
poproś w ubezpieczalni o dopisanie ‘Valid in Iran’
- Weź ze sobą drugi
telefon, gdzie wejdzie karta sim, Twój telefon może nie łapać sieci, a w
dodatku połączenia są bardzo drogie
- Zainstaluj na telefonie
VPN, dzięki której wejdziesz np. na facebooka lub inne blokowane strony w
Iranie
- Kobiety: spakujecie
tuniki, koszule z długimi rękawami i długie przewiewne spodnie, no i chusty na
głowę obowiązkowo
- Zanim pojedziesz
koniecznie poczytaj trochę o Iranie, polecamy wcześniej wymienione książki
- Pakując się, nie bierz
za dużo rzeczy, zostaw miejsce na obrusy, chusty lub inne pamiątki, które warto
sobie kupić (nie kosztują dużo)
- Przygotuj się na kiepski
Internet i ograniczenie sieci komórkowej
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz